poniedziałek, 26 sierpnia 2013
2001 VI 17 Łada Biłgoraj – WISŁOKA
Dojechać tam jakimiś środkami transportu publicznego graniczyło z cudem. Mimo tych "niewielkich" przeciwności postanawiamy jechać na ten mecz i… to koleją! W sumie nic dziwnego w tym także by nie było gdyby nie fakt, że od Stalowej Woli na co dzień do Biłgoraja (Zamościa) jechał tylko jeden pociąg (osobowy). W dodatku w godzinach dosyć późnych, tak że bylibyśmy w Biłgoraju na 22.00. Jednak postanowiłem połączyć wyjazd i wycieczkę krajoznawczą w jedno. Do Biłgoraja mieliśmy jechać przez Rzeszów, Jarosław (tu trasa na Bełżec), Lubaczów do Zwierzyńca (270 km). Stamtąd 20 km PKSem do celu czyli Biłgoraja. Z Dębicy wyjeżdżamy młodzieżowym składem w 8 osób, a było to o 1.41 w nocy. Kupujemy bilety i wsiadamy w pośpieszny do Zamościa. Po drodze oczywiście bez atrakcji, raczymy się co nieco alkoholem i meldujemy się w Zwierzyńcu około 5.30 rano. Następnie zwiedzamy nie co okolice (Zwierzyniec to urocza miejscowości na "Roztoczu") a następnie przesiadamy się w prywatnego busa jadącego do Biłgoraja. Tam jesteśmy na 6.30 rano, dla przypomnienia mecz miał być dopiero o… 17.00 (!). Rzecz jasna nasze rozwiązanie kolejowe i tak było świetną alternatywą dla ewentualnego meldunku na 22.00. Ponieważ czasu mieliśmy jak lodu, postanawiamy się gdzieś ulokować na czas oczekiwania. Wybieramy znajdująca się totalnie na uboczu stacyjkę PKP które była nieopodal naszego przystanku (wysiedliśmy przed "miastem"). Nie dość, że pogoda była pochmurna (cały czas padało), to jeszcze komary były nie do zniesienia (obok znajdował się las). W tym momencie mieliśmy jakieś 8,5 godziny do meczu, więc co oczywiste bardzo się nudziliśmy. Część z nas siedziała pod poczekalnią (wielkości małego pokoiku), a reszta nieopodal pod dachem składu drewna. Naszą sielankę tylko na moment przerwał dziadek, który przyprowadził krowę na pastwisko (obok nas). Krowa jak to krowa- głównie skubała trawę choć nie obyło sie bez wypróżnień :). Na jakieś 3 godziny przed meczem postanawiamy iść na stadion bo nie dało się już usiedzieć. W dodatku okolica to totalne pustkowie. Po drodze o dziwo nie spotykamy nawet zwykłych ludzi, okolica jakby wymarła. Na wszelki wypadek mamy parę pałek znalezionych w drewutni. Po dotarciu pod stadion, wchodzimy dziurą na obiekt. W sumie też nic dziwnego gdyby nie to, że wokoło były jakieś grzęzawiska, badna i wysoka trawa. Tam jako jedyni ludzie na obiekcie czekamy na rozwój wydarzeń. Po jakimś czasie pojawia się ochrona, która pyta nas co tu robimy. My „że jesteśmy z Dębicy i czekamy na mecz”. Wtedy oni do nas lekko nie dowierzając pytają- czym tu przyjechaliśmy- że jesteśmy tyle przed meczem. Odpowiadamy jakby nigdy nic że pociągiem. Nie chcieli nam za bardzo uwierzyć, bo wiedzieli że ostatni pociąg był… wczoraj wieczorem :). Więc my odparliśmy, że przybyliśmy od strony Zwierzyńca oraz że nie czekamy tu od trzech godzin- tylko od już niemal 8u. Trochę miny mieli nie tęgie ale ostatecznie pozwalają nam zostać. Co chwilę także wychwalając że jesteśmy niesamowitymi fanatykami. Nie burzą sie także o bilety, a jakby tego było mało pozwalają nam pić alkohol :) (tylko aby nikt nie widział). Czas leci, powoli zjawiają się miejscowi kibice, którzy patrzą na nas z daleka (mamy szale i flagę). Tuż przed meczem podchodzą pod nas w kilku i pytają oto czym przyjechaliśmy itd. Rzecz jasna byli tak samo w szoku jak ochrona. Muszę tu jeszcze nadmienić, że gdy podeszli pod nas, to powiedzieliśmy policji i ochronie aby ich puściła i nie robiła problemów. Tak też się stało. Po prostu nie widzieliśmy w nich jakiś przeciwników, poza tym z daleka było widać że są przyjaźnie nastawieni. W pewnym momencie stojąc na sektorze trochę się pomieszaliśmy. Oni oglądali nasze szale, my ich. Ogólnie pełna egzotyka. Najzabawniejsze dla nas w ich zachowaniu było to, jaki mieli akcent (śpiewający). Także jeden z nich dowiedziawszy się że siedzieliśmy tak wiele godzin koło PKP. Żałował że nie przyszliśmy wcześniej na miasto, bo tam były festyny i był koncert... disco-polo :). Oczywiście bardzo nie lubimy takiej formy (muzyki) i lekko go uświadomiłem, że „dzięki- ale nie słuchamy czegoś takiego”. Wtedy to on lekko się zmieszał i próbował wyjść z tego jakimś żartem. W tym momencie skapnęliśmy się co to za dźwięki dochodziły do nas z oddali gdy siedzieliśmy na (drewutni / poczekalni :). Zaczął się mecz, Łada odchodzi na swój sektor. Wisłoka szybko uzyskiwała bramki toteż już w 25 minucie meczu było… 0:5 dla nas (!). Łada nie robiła dopingu, bodajże po dwóch golach ściągnęli swoją flagę i (uwaga!)... zawiesili ją do góry nogami! Jednak jeśli ktoś myśli ze to koniec to się myli. Następnie kilku z nich po kolejnych golach dla Wisłoki… powiesiło swoje szale tuż koło tej flagi na płocie- tak jakby były skrojone (!). Dla nas był to prawdziwy szok, nigdy czegoś podobnego nie widzieliśmy. Zrobiliśmy im nawet fotkę z tą flagą i szalami (wyszła jedna niewyraźna). Wprawdzie od początku czuliśmy się jak w skansenie, ale to już przechodziło ludzkie pojęcie. Z miłych akcentów tego meczu można nadmienić o miejscowych piknikach którzy przechodząc pod naszym sektorem, chwalili nas za doping i postawę (co rzadko się na ogół zdarza). Pod koniec meczu dwóch od nas idzie z kilkoma z Łady na miasto po okazyjny zakup spirytusu :). Wisłoka ostatecznie spuściła z tonu wygrywając zaledwie 0:6. Choć gdyby tak grała cały mecz- to na pewno skończyłoby sie nie tyle dwu-cyfrówką co z dwójką na przedzie. Po meczu idziemy pod autokar naszych piłkarzy, z którymi odjeżdżamy. Łada oczywiście nas odprowadza w kilku i żegna się z nami. Wyjazd bardzo udany i przede wszystkim niezwykle ciekawy.
Foto znalezione w necie :
http://oi45.tinypic.com/2vmee4w.jpg
http://i39.tinypic.com/302ylxh.jpg
http://oi48.tinypic.com/2vl89w9.jpg
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz