czwartek, 18 lipca 2013
8.03.1992r Cracovia Kraków – WISŁOKA
Był to pierwszy wyjazd na Cracovię, po pamiętnych zdarzeniach z Dębicy (1990.IX.1), gdzie doszło do sporej awantury między naszymi ekipami co tym samym definitywnie zakończyło zgodę. Nadmieńmy że Cracovia troche dostała po głowach przy czym i nasi nie wysli bez szwanku.
Niedzielnym zimnym rankiem na inaugurację rundy wiosennej zbiera się nas na PKP tylko jakieś ok. 30 osób. Wiedzieliśmy że pałają chęcią zemsty- więc grono zdecydowanych do wybrania się na ten wyjazd, drastycznie się zawęziło :) Do tego większość ekipy była raczej młoda. Przez chwilę nawet część zastanawiała się, czy w ogóle jest sens jechać. Starzy stwierdzili że w tylu nie jadą- jednak młodzi zadecydowali że tak czy owak nie rezygnują. Pociąg już wjeżdżał na peron. Szybko dochodzimy do wniosku (młodzi), że niech sie dzieje co chce i jedziemy. Przeskakujemy na spontonie przez tory i wchodzimy do pociągu. Kanar powoli daje znak odjazdu, jednak około 8-10u „nie zdecydowanych”, wciąż jeszcze się wahało. Gdy miał on już odjeżdżać- tamci podjęli decyzję aby jednak jechać (wbiegając na tory). Jednak pojawiali się sokiści, którzy zagrozili że jak przejdą (przez tory), to dostaną mandaty a takze zastawili im drogę. Biec przez tunel nie było już najmniejszego sensu, więc pociąg odjechał z naszą 21 osobową brygadą desperados :). Podczas jazdy kanar nie robił problemów z brakiem biletów, zresztą zważywszy na małą liczbe uczestników kilka osób miało je zakupione (w tamtych czasach nie była to duża suma). Tak więc jedziemy bezpośrednią osobówką do Krakowa, oczywiście bez jakiejklowiek milicji czy obstawy . W Tarnowie jak zwykle pustki, Brzesko to samo. Jednak w Bochni zauważamy w drzwiach poczekalni trzy osoby, które się nam przyglądały. Jeden z nich miał biało czerwony pasiak. Nic nie robiliśmy a i pociąg zaraz ruszył i nie było sensu do nich biec. Wymiany jedynie środkowe palce- co w tym okresie było normą. Wiedzieliśmy już, że nas obczajają i czeka nas zapewne "miłe" przywitanie. Gdy zaczęły się pod krakowskie stacje patrzyliśmy, czy się na nas nie ustawiają, ale nikogo nie było. Zdawaliśmy sobie sprawę, że znajdujemy się w nie wesołej sytuacji. W Krakowie - Płaszowie (większa stacja) zerkamy przez okna, ale prócz ludzi z dala nikogo nie widać. Peron był długi i dopiero później zauważyliśmy, że czekają na nas i jest ich około (co najmniej) 60u. Widząc liczbę przewyższającą nas trzykrotnie, stwierdzamy że nie mamy szans więc postanawiamy wyskoczyć z pociągu jeszcze w czasie jego jazdy. Jechał on oczywiście bardzo powoli i równie długo hamował, więc nie było żadnego problemu. Trzeba było szybko myśleć co dalej robimy (?), więc na ten desperacki czyn zdecydowała się jakaś połowa z nas. Stąd też najpierw opiszę ich sytuację (tym bardziej że ja w niej uczestniczyłem). Na dosłownie 5 sekund przed zatrzymaniem się pociągu wyskakujemy, a następnie obiegamy stojący towarowy i biegniemy w stronę miasta. Oni zorientowali się, że to zrobiliśmy i także obiegli pociąg, ale było już za późno. Nie wiedząc gdzie się teraz schronić, zauważamy komisariat dworcowy i podbiegamy pod niego. Zauważa to psiarnia i wychodząc pyta - "co się dzieje"? My stojąc pod budynkiem odpowiadamy, że jesteśmy z Dębicy i przyjechaliśmy na mecz. Byli bardzo zdziwieni naszą obecnością, bo zadzwoniono podobno do nich że nie pojechaliśmy! Mówimy im także, że jest nas więcej, ale się rozbiegliśmy bo był komitet powitalny. Każą nam czym prędzej wejść do środka, jednak my się upieramy i stoimy na schodach. Cracovia była mocno rozdrażniona tym, że udało się nam zbiec i czaili się jeszcze po okolicy. Przyjeżdżają radiowozy milicyjne i ich brutalnie rozganiają, lejąc i pakując do nysek. Następnie po chwili (przy nas) wyciągają z radiowozów i pałując prowadzą na komisariat. My się nic nie odzywaliśmy. Milicja mówi nam, że na głównym przejęli resztę naszych. Po kilkunastu minutach jedziemy tam na sygnale z psami. Wchodzimy na dworzec, a tam stoją nasi koło komisariatu z psami. Wymieniamy się spostrzeżeniami i stwierdzamy brak jednej osoby. W tym czasie, wiedząc skąd jesteśmy, jakiś żul straszy nas, że nie wyjedziemy stąd. Jeden od nas idzie w jego kierunku, ale psy go wyprowadziły. Po chwili około 8-10u milicjantów (zwykłe uniformy i krótkie pałki) prowadzi nas na tramwaj. Teraz wrócę do tego, co działo się z resztą naszych (ci co zostali w pociągu). Tak więc tamta grupa, rozbiegła się po wagonach i złapano kilku robiąc im przekopę. Jednemu kroją pas ze spodni, widząc że niema barw. Także drugiego od nas znaleźli i dostał przekopę (wbił się nie potrzebnie, wśród jakieś siedzące baby). W końcu trzeci wbiegł do nadjeżdżającego pociągu, gdzie go wyczajono i dostał także przekopę, po czym nieprzytomny pojechał tym pociągiem w stronę Dębicy. Ockną się w czasie jazdy z zakrwawionych uchem, dopiero jak kanar szturchał go o bilet. Ostatecznie na mecz już nie dotarł. Tak więc naszą 20tkę psy w kilka osób (8-10u) konwojowały na stadion. Podczas drogi jadąc tramwajem nic się nie wydarza, prócz dziwnych spojrzeń podróżnych. Wysiadamy niedaleko stadionu i idziemy w jego kierunku. Tak patrzymy na tych gliniarzy i stwierdzamy- że byli bardziej przestraszeni od nas :) Bądź co bądź obstawę mieliśmy śmieszną, nawet na tamte czasy. Wiedzieliśmy że jak nas Cracovia teraz zaatakuję, to ta milicja pierwsza ucieknie :) Już niedaleko stadionu, jakieś 80 metrów przed nami- przebiega przez ulicę grupa około 60u osób. Jednak chyba byli za mało zdecydowani, bo bez trudu mogliby przełamać naszą śmieszną obstawę. Zauważyłem, że po bokach tej grupy biegło dużo gówniarzy, co by tłumaczyło brak ich bezpośredniego ataku. Podchodzimy pod obiekt, a tam koło kas i bram wejściowych była masa ludzi (mecz już się zaczął). Psy od razu wpakowały nas bez biletów na stadion (tunelem). Następnie zaprowadzili na sektor, który był za jedną z bramek. Młyn Cracovii liczył jakieś 150 osób i był dokładnie naprzeciwko. Wyciągnęliśmy barwy, jednak gdy to robiliśmy zdecydowanie nie pozwoliła na ten czyn milicja, mówiąc abyśmy ich nie prowokowali i ich nie wyciągali na wierzch. Dlatego też prowadzimy tylko doping. Początkowo lecą w naszym kierunku dwa kamienie, jednak nikt nie dostaje. Były rzucane z dalszej odległości i przez to mogliśmy je wcześniej ominąć. Potem podszedł pod nasz sektor… cygan! i zaczął fikać, żeby któryś od nas wyskoczył z nim na solówkę. Chetny wstał- ale psy tamtemu kazały odejść, a i naszego postraszyli pałą. Na początku koło nas siedziało stosunkowo niewielu z Cracovii (nie było wtedy klatek). Jednak tuż przed przerwą i podczas jej, przyszli pod nasz sektor i go obsiedli na około. Wyglądało to tak, że nasza 20tka siedziała w zwartej grupie, na około tylko z 20u milicjantów, a dosłownie zaraz za nimi Cracovia w liczbie około 100u? Właściwie tylko czekaliśmy, kiedy na nas ruszą, bo milicji było niewspółmiernie za mało. Każdy z nas chciał siedzieć w środku grupy (jak najdalej od „pierwszej linii frontu” , więc powoli się przemieszczaliśmy (ci z boku) w głąb. Sytuacja wyglądała tak, że np. ja siedziałem na ławce, obok mnie milicjant, a zaraz za nimi Cracovia (dosłownie nie całę dwa metry dalej)! Pamiętam dokładnie ich miny- a były pełne nienawiści. Jak widac wspomnienia z Dębicy mocno wszedły im w krew . Tym bardziej, że bardzo się ucieszyliśmy z wygrywania meczu (Cracovia spadała do III ligi). Milicja chyba nie wytrzymała nerwowo tego całego napięcia :) i jakieś 20 minut przed końcem meczu, pospiesznie wyprowadzono nas ze stadionu mówiąc- że mamy pociąg. Zawieźli nas do Krakowa - Płaszowa gdzie się okazało, że ten pociąg dziś nie jedzie! Tak więc jakąś ponad godzinę przesiedzieliśmy na komisariacie. W tym czasie mecz się już skończył, a psy prowadziły na dołek (koło nas) wściekłą Cracovie która zbierała się aby nas godnie pożegnać. Wiedzieli że nie odjechaliśmy i ustawiali się w okolicy. Tak jak wcześniej- nic się do nich nie odzywaliśmy, oni także. Gdy dobiegał czas naszego pociągu- zaprowadzili nas na peron. Pytamy się o wynik, a oni mówią że wygraliśmy. Bardzo nas to ucieszyło i zaczęliśmy wiwatować. Jeden młody gliniarz mówi do nas tak: „ja na waszym miejscu bym się jeszcze nie cieszył”. Nie zdziwiły nas te słowa, bo wiedzieliśmy że na pewno się ustawią, ale pytanie było gdzie i w ilu. W każdym razie kanar udostępnił nam z sokistami ostatni przedział (była to tzw. „jednostka”). Następnie powiedział abyśmy się zamknęli od środka. Tak też robimy i zasłaniamy okna firankami. Nie ujechaliśmy jednak daleko, bo przed stacją Kraków - Prokocim pociąg się nagle zatrzymał (hampel), a obok wagonu dochodziły odgłosy „są tutaj”! Następnie zaczęli obrzucać nasz wagon z dwóch stron kamieniami, a kilku próbowało się dostać do środka kopiąc w drzwi. Prawie wszyscy od nas leżeli na podłodze, bo fruwały cały czas kamienie, a kilku trzymało je, aby ich nie wywarzyli. Udało się im tylko rozwalić szybę, przez którą chcieli wejść. Używali także gumy z uszczelki okiennej do powstrzymania naszych, którzy je bronili. Ponadto przez rozwaloną szybę ukradli kurtkę jednemu z nas który się nią zasłaniał. Trwa to jakieś dwie minuty? (+ bez przerwy obustronna kamionka), następnie się zmywają. Wtedy to przychodzi do nas (gościu co wracał z wojska) i narobił lamentu że… chciał nam pomóc itd. (był pijany). Jako ciekawostkę podam że był za Unią Tarnów. Zaraz zjawia się psiarnia i sokiści, najlepszy był jeden z nich który stwierdził: „a nie mówiłem- aby razem z nimi jechać” :) . Po około 15 minutach pociąg rusza dalej. Gdy zajechaliśmy do Tarnowa wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie gapiów ponieważ nasz cały wagon nie miał praktycznie szyb. Od nas podczas tej kamionki nikt jakoś nie ucierpiał, jedynie ci co bronili drzwi mieli zaczerwienienia od gumy i chyba dwie osoby miały skaleczone dłonie. Jednak od tego, że przez dalszą drogę bawili się w rozbijanie resztek (rozbitych szyb) rękami. Następnie zadowoleni z udanego wyjazdu, bardzo radośni idziemy sobie ze śpiewem na miasto. Za nami jedzie nyska, która obserwuje nasze poczynania. Było już ciemno i poszliśmy sobie nie opodal pod dom handlowy (Świt), gdzie na jaja obeszliśmy dwa razy wielkie „koło” z klombem kwiatów po środku. Milicja podjechała wyżej, bo myślała że udamy się w tamtym kierunku. Wychylali się przez okna aby zobaczyć co wyprawiamy. Trochę nas drażniła obecność nyski, więc chcieliśmy się ich pozbyć- skręcając pośpiesznie w ulicę z zakazem wjazdu. Nie myliliśmy się, bo nie pojechali za nami. Jednak jakie było nasze zdziwienie, jak ujrzeliśmy że obok znajduję się komenda. Następnie idziemy do holu PKP gdzie sobie urzędujemy. Potem wsiadamy pod okiem piesków do kolejnej osobówki i jesteśmy w Dębicy. Tamten od nas (co powrócił „niechcący” do Dębicy) opowiedział o "wstępnym powitaniu", więc na PKP mieliśmy komitet powitalny z około 15u fanów Wisłoki, którzy czekali na nasz przyjazd. Pamiętajmy że mało kto wtedy miał choćby domowy telefon nie mówiąc że komus choćby się sniły takie dobrodziejstwa jak komórki czy ... net . Wyjazd bardzo ciekawy i za sprawą Cracovii mieliśmy sporo różnego rodzaju atrakcji :)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz